czwartek, 30 maja 2013

Rozdział trzynasty: "...Dziś brakuje mi Twej dobrej rady Dziś nie umiem sobie z tym poradzić Dzisiaj zapadam się..."

Minęło kilka dni, kiedy zdecydowała się wrócić do domu. Przez ten czas dużo spacerowała i rozmyślała o tym jak teraz będzie wyglądało jej życie, bez Maxa, który przez ostatni czas stał się nieodłączną częścią jej życia. Postanowiła się jednak nie załamywać i iść na przód. Chociaż chciała wierzyć, że jej chłopak jest niewinny sama nie wiedziała co robić. Z jednej strony chciała jak najszybciej znaleźć się u niego i wyjaśnić wszystko a z drugiej nie chciała go już nigdy więcej widzieć na oczy. To wszystko było tak cholerenie dla niej trudne, a jednak musiała się z tym w końcu zmierzyć.
Kiedy w końcu znalazła się w domu nikogo w nim nie było. Przez chwilę stała na środku przedpokoju zdziwiona, ale chwilę później przypomniała sobie, że jest środek tygodnia i dziewczyny na pewno są w szkole. Wzruszyła ramionami i postnowiła się rozpakować, wziąć długą kąpiel i odpocząć we własnymm, wygodnym łóżku. Chociaż na to w Zakopanem nie miała co nażekać, było nadwyraz wygodne, jednak nie było jej.
O dziwo była bardzo zmęczona, kiedy kładła się do łóżka zanotowała w swojej głowie, że kiedy wstanie musi zadzwonić do Paula i opieprzyć go za opłatę za pensjonat. Nie miala siły żeby zrobić to wcześniej.
Lilianę obudziły głośne rozmowy dobiegające z kuchni. Przeciągnęła się leniwie po czym nie zwracając najmniejszej uwagi na swój wygląd skierowała się do miejsca z którego dobiegały głosy. Kiedy weszła do pomieszczenia na krzesłach siedziały jej przyjaciółki, które kiedy ją zobaczyły rzuciły się jej na szyję z głośnym piskiem, który oznaczać miał radość z okazji jej powrotu do domu. Jedna przez drugą zaczęłay zadawać jej pytania, które dla dziewczyny była jak lawina, owszem nie za często kontaktowała się z przyjaciółkami, jednak były one na bieżąco to i tak w tym momencie obrzuciły ją gradem pytań. Kiedy w końcu się uspokoiły Marietta zrobiłą wszystkim kawę, usiadły w salonie i wtedy dopiero Liliana zaczęłą im wszystko dokłądnie opowiadac. Później dziewczyny również zdały przyjaciółce relację z tego co działo się u nich podczas jej nieobecności, omijając zgrabnie temat Maxa, który podczas nieobecności brązowowłosej bywał w mieszkaniu dość często mając nadzieję, że wróci i będzie mógł jej wszystko wyjaśnić.



Minął miesiąc. Liliana do tej pory nie widziała się z Maxem unijakając go jak może. Na szczęście dziewczyny pomagały im w tym, a by nie musiała się z nim spotykać twarzą w twarz. Mimo to, że nie chciała takiego spotkania on wysyłał jej mnóstwo kwiatów i listów z przeprosinami, jednak nie dała się udobruchać, mimo, że wszystkie listy przeczytała, a serce jej pękało bo tak bardzo chciała mu wierzyć, jednak wiedziała, że nie może się złamać, że nie może mu wybaczyć.
Wróciła do normalnego trybu życia. Chodziłą do szkoły, uczyła się i starała się robić dobrą minę do złej gry.
W końcu nadszedł ten kropny dzień. Na pecha Lilki był to piątek trzynastego. Od chwili otwarcia oczu wiedziała, że ten dzień nie będzie zaliczał się do udanych. Po pierwsze dlatego, że w tym dniu miała aż dziewięć lekcji, a na dodatek musiała zostać jeszcze dodatkowo na dziesiątej godzinie, aby poprawić sprawdzian z fizyki. A w ciągu normalnych zajec mieli zaplanowane trzy kartkówi i jeden duży sprawdzian. Kiedy w końcu te wszystkie myśli przestały zaprzątac jej głowę i udała się do łazienki jej koszmar się powiększył jeszcze bardziej. Pół twarzy miała spuchnięte, z początku sama nie wiedziała dlaczego ale nie minęło pięć minut a przypomniałą sobie, że poprzedniego dnia z dziewczynamui zamówiły pizzę z owocami morza, zapominając, że jest na nie uczulona. - No nic - powiedziała do siebie i przemyła twarz wodą po czym nałożyła delikatny makijaż, ubrała się i skierowała do kuchni, gdzie czekały na nią zaspane lecz w pełni ogarnięte przyjaciółki. Wypiły razem kawę i udały się do szkoły, gdzie ich pierwszą lekcją była matematyka, która miała trwać przez dwie godziny.
Na wejście napisalui kartkówkę, a później większość klasy w tym Lilka, Jula i macia udawały, że w ogóle interesują się lekcją a w gruncie rzeczy pisały ze sobą liściki. W połowie drugiej godziny matematyki telefon Liliany zaczął uporczywie wibrować w jej kieszeni. Lilia chciała go olać jednak ten uporczywie nie chciał dać za wygraną. Więc kiedy wibracja włączyła sę po raz enty spojrzała na wyświetlacz na którym było " Sergiusz praca ". Zdziwiło ją to, ponieważ mężczyzna nigdy nie dzwonił z telefonu znajdującego się w schronisku, chyba, ze się coś działo. Taką mieli umowę, że jeśli coś się dzieje dzwoni z tego telefonu, a nie z komórki.
- Ej- szepnęła do dziewczyn siedzących przed nią aby się odwróciły.
- Co jest? - odpowiedziała Macia odwracając się razem z Julą do przyjaciółki.
- Sergiusz do mnie dzwonił.
- No i? To chyba nie żadna nowość, ze do nas dzwoni - przerwała jej Jula patrząc na nią jak na przybysza z kosmosu.
- No co Ty nie powiesz, tyle, że on dzownił ze schroniska. Coś się musiało stać.
- Tylko co?
- Tego nie wiem, ale dzownił uporczywie parę razy więc musi to być coś ważnego.
- Trzeba będzie się z nim skontaktować podczas przerwy.- Stwierdziła Marietta.
- Zgłupiałaś? Zostało jeszcze ponad dwadzieścia minut, ja umrę z ciekawości jeśli Lilka się tego nie dowie w przeciągu pięciu minut.
- Spoko - dziewczyna zrozumiała aluzję i poinformowała swoją nauczycielkę, że pilnie musi wyjść do toalety. Ta zgodziłą się i dziewczyna czym prędzej opuściła salę. Kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi wybrała numer Georgia, który na całe szczęście odebrał po drugim sygnale.
- No cześć, dzwoniłeś. Co się tak ważnego stało, że nie mogło poczekać chociażby do przerwy?
- Max jest w szpitalu.
- No i co w związku z tym? - Próbowała mówić lekceważąco mimo, że serce waliło jej jak młotem.
- Próbował się zabić.
- W którym szpitalu?!
- Wojewódzkim. - Po tych słowach rozłączyła się i jak burza wpadłą do sali, gdzie nie zwracając na pytające spojerzenia kolegów z klasy i samej nauczycielki zaczęła się w pośpiechu pakować. Rzuciła tylko do swoich przyjaciółek: - Max, szpital, próba samobójcza . - na jej wyznanie również spakowały się w pośpiechu i mimo protestów nauczycielki wybiegły z sali wiedząc, że ojciec Juli na pewno jakoś to wszystko wytłumaczyć.
Kiedy znalazły się na przystanku autobusowym w końcu miały chwilę, aby odetchnąć i zamienić chociaż kilka słów.
- Wiesz coś więcej? Co Ci dokładnie powiedział?
- Nie wiem nic oprócz tego, że ten kretyn próbował się zabić – prychnęła Liliana ledwo łapiąc oddech – Najpierw powiedział, że Lian jest w szpitalu, próbowałam być opanowana chociaż serce waliło mi jak cholera, a jak zapytałam co z tego odpowiedział, że próbował się zabić więc o więcej nie pytałam tylko w którym jest szpitalu, a resztę już znacie. – dokończyła swoją opowieść w końcu łapiąc oddech.
- Chcesz do niego jechać? – Zapytała Marietta, kiedy wsiadały do autobusu.
- No pewnie, muszę się z nim spotkać i go opierdolić za to co zrobił.
- Ale przecież…- zaczęła Jula, ale przyjaciółka nie pozwoliła jej skończyć, mimo tego, że w pojeździe znajdowało się kilka osób zaczęła mówić prawie na całe gardło.
- Tak, wiem co mi zrobił, ale muszę się go zobaczyć, kocham go nadal, nie chcę, żeby umarł, chcę z nim porozmawiać, w końcu jestem gotowa na to, aby na niego spojrzeć. – Dziewczyny spojrzały na nią z mieszanką politowania i dezaprobaty – Nie patrzcie tak na mnie, wiem, że może robię najgłupszą rzecz pod słońcem ale co ja mogę? Pomyślcie jakby na jego miejscu coś takiego by się stało i leżałby tam Eugene lub Marcel, byście nie poszły?
- Masz rację, ja bym była tam jak najszybciej – potwierdziła jej słowa Jula.
- I ja.
Ta rozmowa zajęła im całą drogę do szpitala. Kiedy weszły do środka dopiero teraz zdały sobie sprawę, że z pewnością nie udzielą im żadnej odpowiedzi, w końcu nie są z rodziny. Jednak szybko myślący umysł Lilki jak na tę sytuację stanął na wysokości zadania. Dziewczyna podeszła do recepcji, w której siedziała pielęgniarka, która miała niezbyt miły wyraz twarzy.
- Dzień dobry, nazywam się Liliana Fiszer, niedawno przywieziono tutaj Maxymiliana Liszewskiego, próbował popełnić samobójstwo – mówiła całkiem spokojnie, biorąc pod uwagę jej zdenerwowanie.
- A kim pani dla niego jest? – Zapytała opryskliwie.
- Jestem jego narzeczoną.
- Pan Maxymilian leży teraz na OIOM-ie, więcej nie mogę pani powiedzieć, proszę się zapytać lekarza prowadzącego, spotka go pani na drugim piętrze, na pewno jest teraz przy pacjencie.
- Dziękuję.
- I proszę założyć obuwie i fartuch ochronne. – Ta tylko pokiwała głową i wróciła do przyjaciółek, które stały kilka kroków dalej.
- I co?- pytały jedna przez drugą
- Jest na OIOM-ie, trzeba kupić te gówna ochronne i iść na drugim piętrze. – Niewiele mówiąc skierowały się do automatu, w którym można było kupić obuwie jak i fartuch po czym skierowały się w wyznaczone miejsce. Marietta z Julą zostały na początku korytarza pokazując zaciśnięte kciuki Lilce, która poszła porozmawiać z lekarzem. Musiała chwilę poczekać, ponieważ akurat zajmował się Maxem. Kiedy zobaczyła go przez szybę łzy mimowolnie napłynęły jej do oczu. Nadgarstki miał obandażowane, z ust wychodziła gruba rura, która pomagała mu oddychać jak domyśliła się dziewczyna, a do klatki miał poprzyczepiane jakieś kabelki. Łzy spłynęły po jej policzkach, a cała złość w którą w sobie nosiła przez ten cały czas jakby odeszła w niepamięć. Teraz liczyło się dla niej to, aby się obudził, żeby wszystko było dobrze. Z tych rozmyślań wyrwał ją lekarz.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Nazywam się Lilianna Fiszer, jestem narzeczoną Maxa, chciałm się dowiedzieć co z nim.
- Pani narzeczony stracił bardzo dużo krwi – w tym momencie Lila zobaczyła worek z krwią która po woli spływała na dół. – Jest teraz w śpiączce farmakologicznej, jego mózg musi się zregenerować, patrząc na poziom utraty krwii musiał być dość długo nieprzytomny. Trzeba być dobrej myśli, że wszystko będzie dobrze. Na razie trzeba czekać, w tym momencie nie możemy nic więcej dla niego zrobić.
- Mogę wejść do środka? – wydukała, ponieważ z każdym słowem doktora jej łzy ciekły po jej policzkach co raz mocniej.
- Tak, ale nie na długo, on musi się zregenerować – Lilka kiwnęła głową, a on odszedł zapewne do innego pacjenta. Kiedy została sama pod salą podeszły do niej przyjaciółki. Nie musiały o nic pytać, zaczęła sama mówić:
- stracił dużo krwi, jak widzicie podciął sobie żyły, na szczęście nie udolnie ale był dość długo nieprzytomny, jest w śpiączce farmakologicznej, trzeba czekać. – Po wypowiedzeniu ostatniego słowa zaniosła się takim szlochem, że dziewczyny przez następne dziesięć minut nie mogły jej w żaden sposób uspokoić. Kiedy w końcu opanowała swoje emocje otarła twarz wierzchem dłoni i weszła do środka. Usiadła na krześle i chwyciła dłoń chłopaka w swoją. Była taka zimna, jakby martwa. Spojrzała na jego twarz, oczy miał zamknięte, gdyby nie rura wystająca z jego ust i spierzchnięte usta można by pomyśleć, że śpi.
Liliana nie wiedziała co myśleć. Z jednej strony zastanawiała się co ona tu tak naprawdę robi, a z drugiej chciała, aby już się obudził, chciałą z nim porozmawiać, poznać jego wersję wydarzeń, chcialą w końcu wiedzieć to nad czym zastanawiała się od tylu tygodni. Łzy ponownie zaczęły spływać po jej policzkach i kapać to na dłoń chłopaka to na jego łóżko.
- Jesteś idiotą wiesz? – Zaczęła do niego mówić – Jak mogłeś zrobić coś tak szczeniackiego? Nie mogłeś znaleźć lepszego sposobu, żeby ze mną porozmawiać? Ja wiem, że to nie było łatwe, ale coś byś na pewno wymyślił, bo to jest w ogóle tak głupie, że chłopaki powinni Ci gębę obić za to co zrobiłeś. Nie mówię o sobie i moim strachu ale kretynie masz przyjaciół, którym na Tobie zależy. Co Ty sobie wyobrażałeś próbując się zabić? Że to rozwiąże Twoje problemy? No może Twoje i tak ale pomyśl o innych, nie jesteś sam na tej planecie jakbyś nie zauważył do tej pory. Jesteś takim kretynem, że nie mam na to słów, ale wiesz nie przestalam o Tobie myśleć i Cię kochać, mimo, że dowiedziałam się takiego czegoś to każdego dnia miałąm ochotę pójść do Ciebie i Cię wysłuchać dlatego musisz się obudzić i musi być z Tobą wszystko ok, bo inaczej jeszcze ja Cię skopię, a wtedy już nie będzie tak kolorowo. Mam nadzieję, że mnie słuchasz bo drugi raz powtarzała się nie będę. Obudź się, proszę – powiedziałą już szeptem gładząc go po dłoni jednocześnie rozmazując na niej swoje kapiące łzy. W tej samej chwili pielęgniarka powiedziałą, że koniec odwiedzin na dzisiaj i chcąc nie chcąc musiała opuścić salę. Ostatni raz spojrzała na Liszę i wyszła na zewnątrz, gdzie czekały już na nią przyjaciółki. Bez słowa zjechały windą na dół, wyszły przed budynek i zapaliły papierosa. Dopuiero wtedy, gdy zaciągnęła się parę razy mogła mówić.
Lilka opowiedziała im po krótce co mówiła do chłopaka. Nie zbeształy jej, wiedziały, że w tym momencie jej to nie pomoże, po za tym jeśli naprawdę go kocha to powinna z nim porozmawiać skoro jest na to gotowa.
Wróciły do domu w milczeniu. Lilka udała się do swojego pokoju, a Marietta z Julitą siedziały w salonie rozmawiając pół głosem.
Fiszka leżała na łóżku i myślała o tym wszystkim co się stało. Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, chciałą wierzyć, że to jest jakiś koszmar i zaraz się z niego obudzi, a Max znajdzie lepszy sposób na to, aby z nią porozmawiać. W końcu wyczerpana wydarzeniami zasnęła, jednak obudziła się po godzinie i zdała sobie sprawę, że to wcale nie był sen. Kiedy wyszła do salonu byli tam już wszyscy. Przywitała się z nimi smętnie i usiadła między Cyprianem a Mikołajem, którzy bez zbędnych słów przytulili ją.
- Chyba musimy Ci coś powiedzieć – powiedział w końcu Marcel nieco niepewnie.
- O co chodzi?
- Pamiętasz jak od kilkunastu dni Max wysyłał Ci kwiaty, listy itp.? – Kontynuował.
- No jakbym mogła zapomnieć? Połowę listów wyrzuciłam nawet ich nie otwierając, a w tej połowie co przeczytałam nie było nic szczególnego.
- No właśnie, w tych grubszych, których nie otworzyłaś było coś ważnego.
- Niby co? – Wszystkie dziewczyny spojrzały na Marcela pytająco.
- List tej dziewczyny do Maxa, który wyjaśniał, że to nie jest jego dziecko, oraz płyta dvd na której widać, że płód jest zbyt duży jeśli miałaby zajść w terminie w którym wspominałą w programie
- Kłamała? Dlaczego? – Jula zapytała niedowierzając
- Żeby zrobić szum, zaistnieć, zranić, pokrzyżować plany.
- On naprawdę jest niewinny. – powiedziałą bardziej do siebie niż do innych Liliana. – A co jeśli nie da się go odratować? Jeśli już nigdy nie będę mogła z nim porozmawiać i powiedzieć, że mu wybaczam? Że go kocham?
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Tylko mu nie mów, że wiesz. Przysięgliśmy, że nikomu nie powiemy, on chce sam to zrobić. Daj mu to zrobić, a jestem pewien, że wszystko się ułoży.
- Yhym – na więcej nie było ją stać. Wpatrywała się tępo w ścianę znajdującą się naprzeciw niej. Teraz wszystko zaczęło nabierać kolorów i sensu. On jej nie zdradził, był wierny, kochał ją i z pewnością nadal kocha. Zaczęła się zastanawiać czemu go wcześniej wysłuchała, ale doszła do wniosku, że pewnie i tak by nie uwierzyła dopiero teraz jak chłopcy z zespołu, a zarazem ich przyjaciele poświadczyli, że to prawda jest w stanie się z nim pogodzić. Wierzy im, w końcu jak się na początku dowiedzieli zrobili z jego twarzy masakrę.

Kolejne dni dla Liliany były bardzo ciężkie. Codziennie po szkole chodziła do Maxa, do szpitala jednak jego stan się nie poprawiał. Nadal był nieprzytomny, a jego mózg jak to mówił lekarz się regenerował. To wszystko po woli ją przerastało. Najlepiej ucieklaby daleko stąd mimo, że wiedziała iż ucieczka niczego nie zmieni poniewaz nie ucieknie od problemu, a prędzej czy później będzie musiała się z nim zmierzyć.