czwartek, 24 stycznia 2013

Rozdział dziesiąty: Żyję Twoimi obietnicami.

Kolejne dni minęły spokojnie, jednak sielanka nie była im dana. W szkole zbliżała się przerwa świąteczna, a co za tym szło - koniec semestru. Dziewczyny musiały wziąć się ostro za siebie, aby poprawić kilka ocen. Chłopcy z zespołu również mieli ogrom pracy, ponieważ już za kilka dni do sklepów miał trafić ich debiutancki album dlatego Cyprian za cel ustanowił sobie wkręcenie ich do najlepszych stacji telewizyjnych na wywiady. Jeździli od jednego studia do drugiego przy okazji zahaczając o swoje studio nagraniowe, aby popracować nadal nad muzyką bo wkrótce czekała ich kolejna trasa koncertowa.
Na szczęście Lilki, Paul przestał dawać o sobie znać i od felernego spotkania w mikołajki już go nie widziała. Mimo wszystko trzymała się na baczności, ponieważ twierdziła, że to dopiero cisza przed burzą i, że chłopak da o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie.
W końcu nadszedł dla wszystkich upragniony czas przedświąteczny. Z tej okazji Kamil dał chłopakom trochę odetchnąć, ale przyrzekł, że po świętach mają już zaplanowane kilka bardzo ważnych wywiadów i od tego się nie wymigają bo dwudziestego siódmego grudnia wchodzi ich krążek do sklepów. Chłopcy podziękowali za wolne i przyrzekli, że przyłożą się do pracy jak nigdy wcześniej. Dziewczyny również poprawiły stopnie i z czystym kontem, każda ze średnią powyżej czterech zakończyły pierwszy semestr.


Trzy dni przed gwiazdką całą ósemką siedzieli w nowym mieszkaniu Liliany i Marietty ustalając co zrobią z sylwestrem. Z początku na ostatnią chwilę chcieli wynająć jakiś domek, aby tam na spokojnie odpocząć i dać upust swoim emocjom nie przeszkadzając przy tym innym kolatorom bloku, jednak ten plan upadł na starcie, ponieważ obudzili się z tym pomysłem za późno i wszystko było zajęte. W ostateczności stwierdzili, że impreza u dwóch pięknych pań będzie najlepszym rozwiązaniem i na tym ostatecznie stanęło. Ustalili co każdy ma przygotować i skończyli rozmowę na ten temat.
- Kochanie, możemy porozmawiać na osobności? - Zapytał w pewnym momencie Lian, a zdziwiona Fiszka zgodziła się delikatnie kiwając głową i kierując za chłopakiem do pokoju dziewczyny.
Usiedli na łóżku, żadne z nich nic nie mówiło. Liliana bała się najgorszego, a Max po prostu nie wiedział jak zacząć swoją rozmowę nie urażając przy tym swojej dziewczyny. Dopiero po jakichś pięciu minutach Lisza wstał i zaczął krążyć po pokoju mówiąc po woli, ostrożnie dobierając słowa.
- Nadchodzi gwiazdka, czas wybaczania i pojednania. Jest to okres w którym wszystkie troski odchodzą na bok, a my możemy spędzić czas w gronie rodzinnym przy wieczornej wieczerzy.- W głowie dziewczyny zakręciło się pełno myśli. Jako pierwsze na myśl przeszło jej to, że chłopak ją zdradził, a czas świąt postanowił wykorzystać, aby ją zmiękczyć.
- Powiesz mi w końcu o co chodzi? Zaczynam się bać,
- Chodzi o to - usiadł na przeciw niej i załapał jej dłonie w swoje - chciałbym, abyś na wigilię pojechała ze mną do domu, do Wrocławia. Chcę Cię przedstawić swoim rodzicom.
Liliana osłupiała, nigdy by jej przez myśl nie przeszło, że zaplanował coś takiego. Zaskoczyło ją to niezmiernie, nie wiedziała co powiedzieć. Przez głowę przepłynęło jej wiele myśli, w końcu już nie jest tu sama, jest jeszcze Macia, której nie może zostawić tutaj, w Warszawie samej na pastwę losu.
- A co z Marti? Przecież nie mogę jej tutaj samej zostawić.
- O to się nie martw, zadbałem o jej sytuację i Marcel zaoferował, że pojadą na święta do niego. Uprzedzając Twoje kolejne pytania, już z nią rozmawialiśmy i o dziwo zgodziła się bez zbędnych marudzeń, ba można by powiedzieć, że była z tego powodu bardzo zadowolona.
- To fajnie, ale ja nie wiem, ja się boję. - mówiła patrząc chłopakowi w oczy, które tryskały zadziwiającą energią.
- Nie masz czego, moja rodzina Cię nie zje, ba powiedziałbym nawet, że już nie mogą się doczekać żeby Cię poznać. - urwał na chwilę, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech - Proszę, tylko się zgódź, a będę najszczęśliwszym facetem na ziemi.
- No dobrze, pojadę tam z Tobą, chociaż nie ukrywam, że jestem przerażona - wtuliła się w wyciągnięte ramiona Liszy. Dopiero po kolejnych piętnastu minutach wrócili do reszty. Jako pierwsza wyrwała się Marti:
- I co, wypaliło?! - Zaczęła się drzeć jakby była co najmniej głucha.
- Tak, jutro jedziemy do Wrocławia - powiedział chłopak, a wszyscy nie wiadomo z jakiej przyczyny zaczęli klaskać.
- Wy jesteście popierdoleni, delikatnie mówiąc - skwitowała Lilka siadając obok Kamila na kanapie - Jutro? - Tym razem zwróciła się w stronę swojego chłopaka.
- No tak, nie wspomniałem Ci o tym? - Na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech.
- No jakoś nie bardzo. W takim razie muszę was tu chłopcy zostawić samych, porywam Macię i Julę, jedziemy na zakupy. Miałyśmy to zrobić jutro, ale, że mój ukochany facet ma nierówno pod sufitem trzeba zmienić plany.
- No, a co z nami? - Jęknął Marcel zawiedzionym głosem.
- Wy - zaczęła Jula potupując nogą - zrobicie nam obiad. Będziemy w domu za jakieś trzy, cztery godziny tak więc macie pole do popisu - w czasie rozmowy zdążyły się ubrać dlatego bez czekania na odpowiedź pożegnały się przyjaciółmi i znikły zamykając za sobą frontowe drzwi.
- No to nas wrobiły - stwierdził ponuro Mikołaj.
- Nie marudź, damy radę. Zrobimy im taki obiad, że szczęki im opadną - wyrwał się nie kto inny jak Marcel.
- A Ty co taki wyrywny? - Jego postawę skomentował Kamil.
- No bo ten, tego - zaczął się plątać.
- Wiemy, ze podoba Ci się Marietta - krzyknęła chórem pozostała grupa przyjaciół na co sam zainteresowany spłonął rumieńcem. Więcej już go nie męczyli tylko sami się ubrali i skierowali do pobliskiego supermarketu, aby zrobić zakupy.


Kiedy dziewczyny wróciły z zakupów obładowane siatkami ich oczekiwanie co do obiadu przeszło najśmielsze plany. Sądziły, że chłopcy po prostu zamówią coś z pobliskiego fast-food i nie będą sobie zaprzątać głów czymś tak trywialnym jak obiad. Było inaczej. Salonowy stół był już nakryty pięknym, czerwonym obrusem na którym ustawiona była biała zastawa i przy każdym talerzu znajdowała się mała świeczka w świeczniku koloru złota.
Liliana z Mariettą i Julą rozebrały się, a torby z zakupami rzuciły niedbale w pokoju tej drugiej. Chciały zawitać do kuchni, aby zobaczyć jak im idzie, ale zostały wyrzucone z rozkazem, aby usiadły przy stole bo obiad będzie podany za nie całe pięć minut.
Tak jak mówili. Po pięciu minutach do salonu wkroczyli panowie niosący w dłoniach talerze na których znajdowały się pięknie podane ziemniaki purée, z surówką z kiszonych ogórków z cebulą, a także kotlet de volaille z serem w środku. Wszystko pachniało znakomicie i tak samo smakowało. Kiedy wszyscy zjedli chłopcy wynieśli brudne talerze a na stół wnieśli ciasto - tym razem kupne. Zrobili również herbatę po czym dołączyli do zadowolonych pań.
- Wiecie co, dziewczyny - zwróciła się do nich Julita - chyba musimy częściej zostawiać ich samych w domu z takim rozkazem.
- Co racja to racja - skwitowała to Marietta, a chłopcy spojrzeli na nie ze zbolałymi minami.
- Wszystko dla naszych kobiet - wypalił nagle Eugene, a pozostali mężczyźni popatrzyli na niego jak na ostatniego kretyna po czym wszyscy wybuchli śmiechem.
Czas do wieczora minął im na rozmowach i wygłupach. Był to ostatni dzień przed świętami, który mogli spędzić razem ponieważ prawie wszyscy się rozjeżdżali do swoich domów. Liliana z Maxem jechali do Wrocławia, Marietta z Marcelem do Gdańska, Mikołaj z Cyprianem również wybierali się do Wrocławia, tylko Jula z Bebą zostawali w Warszawie.
Przyjaciele rozeszli się do swoich domów dopiero około północy. Został tylko Max, który spakował się wcześniej, a jego walizki spoczywały w bagażniku samochodu zaparkowanego pod blokiem. Stwierdzili razem z Lilianą, że tak będzie wygodniej ponieważ w drogę wyruszali już przed dziewiątą, a jeżdżenie w tę i z powrotem jest zupełnie bezsensu.
Kiedy wszyscy poszli Lilka mogła w spokoju spakować swoje ubrania do walizki. Lian leżał na łóżku, a jego dziewczyna krzątała się po całym mieszkaniu co chwilę wrzucając coś do torby.
Wszystko gotowe było dopiero około pierwszej w nocy. Byli zmęczeni tak więc szybko się umyli i położyli spać, w końcu już przed ósmą musieli być na nogach.


Dzień zaczął im się wcześnie, ale bardzo przyjemnie, szczególnie Lilianie, która została obudzona przez swojego chłopaka delikatnymi pocałunkami. Po krótkich, lecz miłych pieszczotach wstali, aby doprowadzić się do stanu używalności, w końcu przed nimi jak dobrze pójdzie cztery godziny jazdy, ale patrząc na to, że wszystko zasypane jest białym puchem, jest to okres przedświąteczny to czas podróży na pewno będzie dłuższy niż powinien.
Marietta również była już na nogach. Musiała się przygotować, ponieważ z Marcelem wyjeżdżają po południu.
Cała trójka była w naprawdę dobrych humorach, w końcu spędzą prawdziwe święta. Obie dziewczyny nie mogły się doczekać, aby to przeżyć. W końcu od wielu lat nie miały prawdziwej gwiazdki, a teraz wszystko będzie tak jak powinno.
Lila i Lian byli gotowi tak jak przewidywali przed dziewiątą. Pożegnali się z Marti życząc jej miłej podroży razem z Marcelem i ruszyli w drogę.
Droga im się nie dłużyła. Co jakiś czas zatrzymywali się na jakiejś stacji benzynowej, aby się załatwić, czy kupić coś słodkiego do jedzenia.
Na miejsce dojechali dopiero przed siedemnastą, ponieważ drogi były nie odśnieżone i zakorkowane. Zmęczeni wysiedli z samochodu, a przed domem znajdującym się pod samym lasem przywitała ich mama Maxa; Niewysoka, szczupła kobieta o blond włosach i bardzo ładnym uśmiechu.
- Cześć mamo - powiedział na powitanie chłopak, a Lilka trzymała się nieco z boku. Jej serce łomotało tak, jakby miało zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej, mimo, że przez całą drogę wmawiała sobie, że przecież nikt jej tam nie zje, ani nie pogryzie i tak bała się spotkania z rodzicami chłopaka. - kobieta pocałowała syna w policzek i przytuliła do siebie po czym spojrzała pytająco na brązowowłosą.
- To jest właśnie Liliana - odezwał się Max - moja ukochana dziewczyna - kobieta machnęła na nią ręką, by podeszła bliżej, a kiedy to zrobiła wzięła ją w ramiona i przytuliła do siebie. Po takim przywitaniu Liliana bała się już trochę mniej, jednak zostało jeszcze spotkanie z ojcem chłopaka.
Max wrócił do samochodu po walizki i całą trójką weszli do środka, gdzie panowała świąteczna atmosfera. Czuć było zapach potrwa przygotowywanych na wigilię. Gdy tylko przekroczyli próg domu na szyi chłopaka uwiesił się mały chłopiec o ciemnej karnacji i loczkach na głowie.
- Cześć Amadeusz - Max przytulił mocno chłopca do siebie, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, był szczęśliwy, że jego starszy brat przyjechał do domu.
- A co to jest za pani? - Zapytał malec patrząc nieco z ukosa na Lilkę.
- Żadna pani - przejęła pałeczkę dziewczyna - Jestem Lilka, dziewczyna Maxa - na jej wyznanie chłopiec uśmiechnął się i przytulił do dziewczyny, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
Po tym przywitaniu zostawili walizki w przedpokoju, rozebrali się ze zbędnego wierzchniego odzienia i ruszyli do salonu, gdzie w bujanym fotelu siedział mężczyzna w średnim wieku, ubrany elegancko. Był to mężczyzna o ciemnej karnacji i włosach kręconych równo obciętych przy samej głowie, jednak niesforne loczki już po woli odstawały.
Najpierw z ojcem przywitał się Max, mężczyzna przytulił syna po ojcowsku po czym podszedł do Liliany.
- Ty jesteś Lilka, Max wiele o Tobie opowiadał, cieszę się, że w końcu mogę Cię poznać - uśmiechnął się serdecznie i delikatnie uścisnął dziewczynie dłoń.
- Mi też miło pana poznać - powiedziała nie śmiało, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- My pójdziemy na górę - stwierdził po chwili niezręcznej ciszy Lian - mieliśmy ciężką podróż, odpoczniemy i zejdziemy na kolację, dobrze?
- Jasne, zawołamy was - Odpowiedziała kobieta z kuchni.
Udali się na górę, zawiedziony Amadeusz został na dole z polecenia swojej matki. Dom wyglądał cudownie, stare budownictwo zachowane w nowoczesnym lecz skromnym stylu. Wspięli się na poddasze krętymi schodami. U góry znajdowała się łazienka i dwa pokoje. Z tego co się później dowiedziała drugi z nich należał do młodszego brata Liszy.
Pokój Maxa był w kolorze ciemnej czerwieni i grafitu. Było to duże pomieszczenie z wielką szafą po prawej stronie od wejścia, po lewej stronie znajdowało się wielkie, dwuosobowe łózko, a na przeciwko wejścia stało biurko obok którego stała gitara. Zaraz obok łózka było duże okno wraz z drzwiami balkonowymi przez które można było wejść na niewielki balkon.
- Tu jest ślicznie - powiedziała Lila wchodząc w głąb pomieszczenia i siadając na miękkim łóżku.
- Cieszę się, że Ci się podoba. - Postawił walizki w kącie i dołączył do swojej dziewczyny, która opadła na poduszki.
- A gdzie ja będę spała? - Zapytała po chwili milczenia.
- No jak to gdzie? - Zaśmiał się kręcąc głową z głupoty dziewczyny - ze mną.
Nie było im dane długo odpoczywać bo już po pół godzinie mama zawołała ich na kolację. Zeszli z niechęcią, woleli zostać tam u góry, ciesząc się sobą, wolnym i spokojem jaki mają.
Kolacja okazała się późnym obiadem. Minęła w przyjemniej atmosferze rozmów. Rodzice Maxa zasypywali go różnorodnymi pytaniami, Lilce również nie pozwolili milczeć ponieważ i do niej co chwilę były kierowane różnego rodzaju pytania.
Po kolacji chcąc nie chcąc udali się do pokoju Amadeusza, gdzie musieli pograć z nim w MONOPOL. Dopiero po dwudziestej drugiej mama chłopców wkroczyła do pokoju i kazała Madiemu iść spać. Ten z niechęcią skierował się do łazienki, aby wziąć kąpiel, a Liliana z Maxem poszli do pokoju chłopaka. Opadli na łózko, ten dzień był długi i męczący jednak należał do jednego z tych udanych.
Przed północą wykąpani leżeli przytuleni do siebie i rozmawiali.
- Teraz możesz na spokojnie powiedzieć mi jak Ci się tu podoba.
- Jest tu jak w prawdziwym domu. Twoi rodzice są bardzo mili, a brat jak to brat, może być w końcu to jeszcze dziecko, ale zdążyłam już go polubić. Cieszę się, że mogę jutrzejszą wigilię spędzić w tak miłym gronie - mówiąc to złożyła na policzku swojego ukochanego delikatny pocałunek.
- Jestem zadowolony, że Ci się podoba. Teraz już każdą wigilię będziemy spędzać tutaj, obiecuję Ci, że każde święta będą niezwykłe.
Po tej krótkiej rozmowie zasnęli. Nie mieli siły, aby mówić dalej, a następnego dnia czekają ich przygotowania do wieczerzy.
I tak było, zostali obudzeni o dziewiątej przez Madiego, który rzucił się na łózko z rozpędu i z uśmiechem na twarzy zaczął skakać po łóżku i krzyczeć, że pora wstawać bo Mikołaj do nich nie przyjdzie.
Po dość bolesnym lecz w sumie miłym obudzeniu ubrali się i zeszli na śniadanie po którym każdy został przydzielony do jakiegoś zadania. Chłopcy razem z tatą Maxa udali się do miasta po choinkę, a Liliana razem z mamą chłopaka piekły ciasteczka. Podczas wycinania różnych wzorów miło ze sobą rozmawiały. Następnie zabrały się za robienie różnego rodzaju sałatek i dokańczanie ryb i wszystkich innych potrw, które były przeznaczone na wigilijną kolację.
Panowie wrócili dopiero po kilku dobrych godzinach niosąc wielkie drzewko. Kiedy wstawili je w stojak i zdjęli sznurek utrzymujący gałęzie panią zrzedły miny. Choinka była cudowna, sięgała aż do sufitu, a jej gałązki były tak gęste i rozłożyste, że sięgały prawie połowy salonu.
Pani Krystyna, mama Liszy zagoniła do kuchni swojego męża, a dzieciom rozkazała przynieść ozdoby choinkowe z piwnicy i ozdobić drzewko. Chłopcy zaczęli coś marudzić, jednak Liliana z takim entuzjazmem i radością podeszła do zadania, że po chwili zaraziła tym swojego chłopaka i jego brata.
Dopiero po dwóch godzinach drzewko było gotowe. Wyglądało zjawiskowo. Całe świecące i kolorowe. Oczywiście nie obyło się bez różnego rodzaju wygłupów i zakładania na siebie łańcuchów choinkowych. W tych właśnie momentach pan Henryk - ojciec Maxa - wpadał do pokoju z aparatem i pstrykał kilka śmiesznych zdjęć, zaraz potem żona wołała go do kuchni a ten z uśmiechem na twarzy wracał, aby jej pomóc przy potrawach.
Po przystrojeniu choinki pomogli jeszcze trochę w kuchni i nim się obejrzeli dochodziła osiemnasta. Pani Krystyna rozkazała wszystkim iść się przebrać i przygotować do kolacji i sama zniknęła w łazience.
Na przygotowania mięli dwie godziny. Pierwszy zajął łazienkę Madek, dlatego mieli chwilę, aby trochę odpocząć. Następnie Liliana wygoniła do łazienki chłopaka, który wyszedł z niej po pół godzinie ubrany w garnitur, białą koszulę i niebieski krawat. Wyglądał bardzo elegancko, Lilka nigdy go nie widziała w takim stroju.
- Jaki przystojniak - stanęła na przeciwko niego mierząc chłopaka wzrokiem - ale ten krawat mi nie pasuje - stwierdziła robiąc przy tym dziwną minę, po czym kucnęła przy torbie i wyjęła czerwony krawat. - Załóż ten.
- Skoro tak mówisz - wzruszył ramionami - a teraz zmykaj do łazienki bo się nie wyrobisz - pocałował ją w czoło, a ona zwinęła z torby bieliznę, rajstopy, sukienkę, szpilki oraz przybory do makijażu po czym zniknęła w łazience na końcu korytarza.
Wyszła z niej dopiero po nie całej godzinie. Wyglądała olśniewająco. Miała na sobie czerwoną sukienkę na grubych ramiączkach kończąca się w połowie ud, a na stopy włożyła takiego samego koloru jak sukienka szpilki. Włosy wyprostowała i zrobiła delikatny makijaż. Kiedy weszła do pokoju Liana chłopak siedział ze swoim bratem na łóżku i grali w karty. Gdy na nią spojrzeli obojgu opadła szczęka.
- Mogę się z Tobą ożenić? - wypalił Amadeusz, a Max pchnął go tak, że o mało nie spadł z łóżka.
- Spadaj, to moja dziewczyna - mówiąc to wstał i podszedł do dziewczyny, chwycił w pasie i złożył na jej policzku pocałunek. - Lepiej zrób nam zdjęcie, aparat jest na szafce - polecił bratu, a ten wykonał polecenie.
Po zrobieniu zdjęcia zostali zawołani z dołu, gdzie czekali już na nich rodzice Maxa i Amadeusza.
Złożyli sobie życzenia i podzielili się opłatkiem po czym zasiedli do wieczerzy. Pod koniec kolacji Madek zaczął marudzić, że chce już otwierać prezenty dlatego wszyscy odłożyli sztućce i pan Henryk zaczął rozdawać podarunki.
Liliana dostała od Maxa piękny, srebrny komplet biżuterii w skład którego wchodziło: zawieszka w kształcie serca, w tym samym kształcie kolczyki i pierścionek wysadzany cyrkoniami. Od rodziców Maxa dostała zestaw do pielęgnacji ciała.
Max natomiast od Lilki dostał duży, pozłacany zegarek na bransolecie, a od rodziców pieniądze, stwierdzili, że sam sobie kupi coś co najbardziej będzie mu potrzebne, ale żeby nie wyszło to głupio, że dostał tylko pieniądze znalazł w paczce również perfum.
Amadeusz od rodziców dostał X-box'a, a od Lilki i Maxa gry do tego urządzenia.
Rodzice dostali wspólnie prezent od Maxa i Liliany kosz z różnego rodzaju herbatami, kawami i alkoholami.
Wszyscy byli zadowoleni ze swoich upominków. Lilianie nie zależało na nich, zależało jej na rodzinnej, miłej atmosferze. Dopiero teraz zobaczyła co to są prawdziwe święta. Wszyscy siedzieli w jednym pokoju, rozmawiali, śpiewali kolędy i wygłupiali się. Przed północą poszli na pasterkę. Nie dlatego, że byli nie wiadomo jak pobożni. Poszli tam tylko dlatego, że taka była tradycja, po za tym musieli się przewietrzyć po ilości zjedzonych potraw.
Wrócili do domu przed drugą w nocy i wszyscy bez zbędnych słów położyli się do łóżek.

2 komentarze:

  1. Cóż za sielankowa, rodzinna atmosfera tutaj panuje. Aż miło ;p.
    Dobrze, że rodzice Maxa, przyjęli Lilkę do swojej rodziny z otwartymi ramionami.
    Adi to jest dobry, chciał ożenić się z dziewczyną. Szkoda, że dostał kosza ;d.
    To ja czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co za odmiana :> Bardzo przyjemny rozdział. Przy tej pięknej, świątecznej atmosferze, niemal można było zapomnieć, jak głupio ostatnio postępowali Max z Lilką. Szkoda, że święta się kiedyś skończą, wrócą do Warszawy i pewnie dalej będzie to samo. Kolejne kreski :/ A taka z nich ładna para. Ciekawi mnie też, czy Paul faktycznie nie odpuści. Przyznam, że chętnie poczytałabym o konfrontacji obu panów xD
    Nie będę się rozdrabniać, więc tu napiszę, że u mnie nowość.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń